Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2012

„To tylko moja sprawa ... ”

Niedzielna Msza święta, ksiądz przy ambonie w pewnym momencie zawiesza głos i dłuższą chwilę milczy patrząc w kierunku ławek. W pierwszej chwili pomyślałem, że zgubił wątek, ale w tym samym momencie kątem oka zauważyłem jakieś niejasne zachowanie paru osób dwie ławki przede mną. Jakiś starszy mężczyzna wychodził z swego miejsca w głębi ławki, inny równie wiekowy stał koło ławki i zdejmował płaszcz układając go na podłodze, kilka kobiet siedzących z brzegu ławki też się ruszało by zrobić przejście temu wychodzącemu i temu drugiemu, który jak się okazało miał zająć opróżnione miejsce. Gdy już wszedł na miejsce, jeszcze chwilę stał i rozglądał się, coś do kogoś kiwając. W końcu ksiądz poprosił: „proszę usiąść” i po uspokojeniu się sytuacji kontynuował swoją myśl. Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, żeby uprzytomnić społeczne skutki jednego drobnego czynu tylko jednej osoby:  jedna osoba przychodzi na Mszę Św. około 15 minut spóźniona(„to moja sprawa, że się spóźniam”)</>  kazanie

Rok Kościelny.

Stosunkowo późno w mym życiu doszedłem do punktu, w którym zadałem sobie pytanie o znaczenie różnych okresów roku liturgicznego i mój świadomy ich odbiór. Jedynie dwa wielkie święta w czasie roku – Boże Narodzenie i Wielkanoc – wybijały się z tła, stanowiły pewnego rodzaju znaczniki upływającego czasu, miały też swój utrwalony tradycją sposób ich obchodzenia. W tradycji w której wyrosłem należały do tego roraty, wstrzemięźliwość od przyjemności kulinarnych i uciech w czasie Adwentu i Wielkiego Postu, święcenie palm i pokarmów przed Wielkanocą, opłatek i święcone jajko. Oczywiście była też choinka z prezentami a po niej pasterka, i śmigus-dyngus w Wielki Poniedziałek. Moje przeżycia religijne sprowadzały się do spowiedzi, a na przełomie lat szkoły podstawowej i liceum jeszcze kilka dni rekolekcji na które szliśmy do kościoła w ramach zajęć szkolnych. Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny znaczone były tylko wizytą na cmentarzu i świeczką przed zdjęciami zmarłych przodków i krewnych, Boż

Dom Rodzinny

Mam za sobą dwie wielkie emigracje, jedna przeżyta w wieku chłopięcym, druga w wieku więcej niż dojrzałym. Ta pierwsza to wynik wojny i przymusowej eksmisji ze Lwowa (przewrotnie w języku propagandy zwanej repatriacją), drugą można nazwać dobrowolno –ekonomiczną. Obydwie dały mi doświadczenie pewnego rodzaju zerwania ciągłości i utraty tradycyjnego domu rodzinnego. Przeżywane ostatnio sytuacje rodzinne skłoniły mnie do przemyślenia tych doświadczeń i innego spojrzenia na problem. Dom rodzinny w takim kształcie do jakiego tęsknimy i jaki sobie wyobrażamy np. czytając Pana Tadeusza, należy do przeszłości która w realnym dla pokolenia czasie jest chyba nieodwracalna. Właściwie zaczął on przechodzić do przeszłości wraz z nastaniem ery przemysłowej, a proces znacznie przyspieszyły rewolucje i wojny XX wieku. Masy ludzkie liczone nie w tysiącach, ale w milionach, zostały albo przymuszone ekonomicznie, albo w drodze fizycznej przemocy wyrzucone ze swych tradycyjnych od pokoleń miejsc osiedle