Rok Kościelny.

Stosunkowo późno w mym życiu doszedłem do punktu, w którym zadałem sobie pytanie o znaczenie różnych okresów roku liturgicznego i mój świadomy ich odbiór. Jedynie dwa wielkie święta w czasie roku – Boże Narodzenie i Wielkanoc – wybijały się z tła, stanowiły pewnego rodzaju znaczniki upływającego czasu, miały też swój utrwalony tradycją sposób ich obchodzenia.
W tradycji w której wyrosłem należały do tego roraty, wstrzemięźliwość od przyjemności kulinarnych i uciech w czasie Adwentu i Wielkiego Postu, święcenie palm i pokarmów przed Wielkanocą, opłatek i święcone jajko. Oczywiście była też choinka z prezentami a po niej pasterka, i śmigus-dyngus w Wielki Poniedziałek. Moje przeżycia religijne sprowadzały się do spowiedzi, a na przełomie lat szkoły podstawowej i liceum jeszcze kilka dni rekolekcji na które szliśmy do kościoła w ramach zajęć szkolnych. Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny znaczone były tylko wizytą na cmentarzu i świeczką przed zdjęciami zmarłych przodków i krewnych, Boże Ciało oznaczało procesję. Inne dnie wyróżnione w kalendarzu religijnym, takie jak Trzech Króli, Matki Bożej Gromnicznej, Zielone Święta (używam tutaj nazw potocznie stosowanych), Chrystusa Króla, istniały dla mnie o tyle, o ile wiązały się z obowiązkiem uczestniczenia w Mszy Świętej i do tego się sprowadzały. Gdy dotarło do mnie że każde ze świąt, i tych dużych i tych mniejszych, kryje w sobie nie tylko wspomnienie przeszłości już minionej ale też, a może głównie, bogatą treść i przesłanie dla nas żyjących tu i teraz, podjąłem próby zrozumienia tego przesłania i zastosowania go w moim osobistym życiu. Długa to i nie łatwa droga, a jeszcze trudniej ubrać te przemyślenia w słowa i zapisać. Ale będę próbował.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moje "odkrycie" Matki Bożej z Gwadelupe

Jak to było z tymi chlebami i rybami