Panie Boże załatw to

Moi dobrzy znajomi przeżywają bardzo głęboki kryzyz rodzinny. Ich ponad trzydziesto-letnie małżeństwo jest na granicy rozpadu. Żadno z nich tego nie chce, obydwoje chcieli by je zachować, a jednak wszystko wskazuje, że ten związek dogorywa. Męczą się ze sobą,w powietrzu wisi tragedia. I po ludzku patrząc chyba tylko rozstanie jest dla nich wyjściem.
Widząc to jestem w wielkiej rozterce, bo sobie zadaję pytanie jak postępować. Ślubowali sobie sakramentalnie wierność na dobre i na złe. Ale jeżeli to zło dochodzi do granic ludzkiej wytrzymałości czy mogę, będąc z boku i bezpośrednio tym złem nie dotknięty, zachęcać ich mimo wszystko do trwania? A co, gdyby to dotyczyło nie "ich", ale mnie samego? Czy potrafił bym trwać przy złożonej lata temu obietnicy? Jakże więc mogę zachęcać do tego innych?

Nie widząc żadnego sposobu w jaki mógłbym im pomóc, modlę się w ich intencji. Zostawiam sprawę do rozstrzygnięcia Panu Bogu.

I tak, polecając ich codziennie wstawiennictwu Matki Boskiej, zacząłem się zastanawiać nad istotą i skutecznością modlitwy proszącej w ogóle.

Gdy byłem jeszcze pod opieką rodziców często bywało, że gdy przechodziliśmy koło jakiegoś ubogiego albo inwalidy, słyszałem, zwłaszcza z ust mamy, polecenie: "pomódl się za niego". Kościół poprzez swoje nauczanie też stale nam przypomina, że należy modlić się za ludzi
w potrzebie. Wiele takich próśb przedkładamy co niedzielę w modlitwie powszechnej. Te modlitewne prośby są przeróżne: o zdrowie, o łaskę nawrócenia, o szczęśliwą podróż i powrót, o sprawiedliwość i roztropność rządzących i tak dalej i tak dalej.

W bardzo wielu sprawach o które prosimy, np. o wyjście z ciężkiej choroby, przed którą lekarze stają rzeczywiście bezradni nie pozostaje nam nic innego jak tylko z całą ufnością zwracać się do Pana o pomoc. Ale jak to wygląda np. w takich przypadkach jak pomoc ubogim. A nawet
w takich zdawało by się od nas mało zależnych sprawach jak sprawiedliwość i roztropność rządzących.

Nie wiem jak innym z nas, ale mnie osobiście często się zdarza, że modląc się w czyjejś intencji niejako zrzucam z siebie odpowiedzialność za tę osobę i odchodzę uspokojony w sumieniu że Pan Bóg się już tym zajmie. Ale czy rzeczywiście moje sumienie może już spocząć uspokojone? Czy modlić się za kogoś, np. prosić o wsparcie w biedzie danej osoby – to tylko polecanie tej osoby wyłącznej opiece Pana Boga? Czy jeśli modlę się „Panie Boże – proszę wspomóż Jasia w jego troskach” – to już spełniłem swój obowiązek względem tego Jasia? I teraz Pan Bóg ma swą cudowną mocą sprawić, by ten Jasiu nagle znalazł w spiżarni wiele chleba, którego przed moją modlitwą nie miał za co kupić?

A może trzeba to zrozumieć inaczej. Np. w taki sposób:

Skoro się o tę osobę modlę, to znaczy że znam jej potrzeby, a przynajmniej wiem, że może ona te potrzeby mieć nie zaspokojone. W takim razie moim obowiązkiem jest spowodować zaspokojenie tych potrzeb. Mogę to zrobić sam, przez darowiznę czy inną pomoc, mogę też tę pomoc zorganizować wśród znajomych. Mogę prosić Pana "Panie Boże, proszę, dopomóż mi w moich działaniach by pomóc tej osobie”. Ale ja muszę być w tej sprawie aktywnym. Muszę sam coś w tym kierunku zrobić. I dopiero jeśli dzięki mojej aktywności potrzebujący zyska wsparcie – mogę pomyśleć, że moja modlitwa została wysłuchana.

A sprawa sprawiedliwości rządzących społeczeństwami? Przecież w warunkach demokracji, nawet kulejącej, ci rządzący nie spadają nam z nieba. My ich naogół wybieramy. Mamy więc jakiś minimalny wpływ na spoób w jaki społeczeństwo funkcjonuje. Czy z tego wpływu korzystamy? Mogę, i powinienem się zwracać do Pana by pomógł mi dokonać właściwego wyboru. Ale jeśli się od wyborów, i w ogóle od wypowiadania w sprawach publicznych tam gdzie mogę to robić uchylam, to znowu "spycham robotę" z siebie na Pana Boga.

W taki sposób rozumując dochodzę do wniosku, że obowiązek modlitwy za bliźnich jest tylko początkiem łańcucha obowiązków. I że ta modlitwa tylko wówczas ma wartość gdy idzie za nią konkretne moje osobiste działanie. W taki sposób Bóg wysłuchuje moją modlitwę
i realizuje moją prośbę w danej sprawie poprzez mnie samego.

Rozumując dalej – jeśli tylko pomodlę się a nie podejmę żadnych działań, mimo iż są one
w mojej mocy – to taka modlitwa nie może zostać wysłuchana. Taką modlitwę można wręcz traktować jak wysługiwanie się Panem Bogiem. Jak zlecenie Panu Bogu pewnych czynności. Jakby Bóg sam o tych potrzebach nie wiedział i dopiero czekał na moje dyspozycje.

I teraz, wracając do tych znajomych, myślę że powinienem inaczej się w ich sprawie modlić. Chyba nie tak jak to robię dotychczas, tzn. "Panie Boże pomóż im", ale może tak: "Panie Boże, proszę, podpowiedz nam co my możemy zrobić by im pomóc".


JuR

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moje "odkrycie" Matki Bożej z Gwadelupe

Jak to było z tymi chlebami i rybami