Moje "odkrycie" Matki Bożej z Gwadelupe

Wyrosłem i wychowałem się w atmosferze kultu kilku obrazów Matki Boże:  z Częstochowy,
 z Ostrej Bramy, Od Siedmiu Boleści, ... . Ale nigdy, mieszkając jeszcze w Polsce,  nie spotkałem się z Matką Bożą z Gwadelupe.
To imię pojawiło się w mojej świadomości dopiero tu w Kanadzie,ale i to bez jakiegśs konkretnego skojarzenia, i bez wzbudzania we mnie potrzeby przywoływania go. Tamte polskie wizerunki niosły dla mnie konkretne treści religijno-historyczne i wzbudzały uczucie bliskości i pewnej wzajemnej przynależności (mojej to tych własnie przedstawień Pani, i tych przedstawień do mnie). Wizerunek z Gwadelupe był dla mnie bardziej indiańską egzotyką aniżeli obiektem związanym z kultem religijnym.
                                                *                                              *
                                                                        *
Z Apoklaipsy Św. Jana – 12.1: "Wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami,  a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu"

Mieszkając od lat kilkunastu w Kanadzie spotykałem się często z wizerunkiem i kultem Matki Boskiej z Gwadelupy, nigdy jednak nie zainteresowałem się tym bliżej, a sam wizerunek był mi jakiś "obcy" w swoim stylu. "Moje" są te z Częstochowy, Ostrej Bramy, Jazłowca, i tyle innych, ale nie ta, z jakimiś kolorowymi piórami wokół całej postaci. Sądziłem zawsze, iż jest to obraz, napewno słynący łaskami, ale namalowany pewnie przez jakiegoś miejscowego, tzn indiańskiego pochodzenia artystę. Taką myśl podpowiadała mi głównie niezrozumiała dla mnie aureola jaskrawych prążków otaczających całą postać Matki Boskiej. A takie zestawienia ksztaltów i kolorów kojarzyłem z wpływem miejscowych kultur z czasów przed konkwistą.

I oto los, a w nim zawsze działa też Boży palec, zrządził, że wraz z żoną wzięliśmy udział w pielgrzymce do Sanktuarium w Gwadelupe. Przed wyjazdem nieco poczytałem o tym wizerunku, ale dopiero tam na miejscu tak naprawdę dotarła do mnie cała niezwykła historia objawienia Matki Bożej i niemal pół tysiąclecia trwającego kultu. Zacząłem też rozpoznawać całą bogatą symbolikę wizerunku.

Otóż wszystko zaczęło się w roku 1531, zaledwie kilkanaście lat po zdobyciu terenu obecnego Meksyku przez Hermana Corteza będącego na usługach władców Hiszpanii. W grudniu tegoż roku parę lat wcześniej ochrzczony Indianin 51-letni Juan Diego wędrując do odległego o kilkanaście kilometrów kościoła został zaskoczony najpierw niespotykanie pięknym śpiewem ptaków, a potem widokiem kobiecej postaci w aureoli słonecznego blasku. Rozpoznał postać
i wyjaśnił, że właśnie idzie do kościoła. Pani poleciła mu udać się do biskupa i przekazać iż chce by w tym miejscu postawiono kaplicę ku Jej czci. Biskup Indianina wysłuchał, ale oczywiście nie dał mu wiary. W drodze powrotnej Diego prosił Panią by wysłała z takim poleceniem kogoś ważniejszego niż on, kogoś, kogo biskup potraktuje bardziej serio. Pani jednak nie ustąpiła. Następnego dnia historia się powtórzyła, a za trzecim razem biskup polecił Indianinowi przynieść od Pani jakiś znak potwierdzający jego prawdomówność. I w tym momencie zaczyna się rzecz najwspanialsza – Diego, a za jego pośrednictwem biskup, otrzymują nie jeden, ale aż trzy znaki. Tego dnia właśnie śmiertelnie zachorował wuj Diego i Indianin zamierzał najpierw sprowadzić do niego księdza, a dopiero potem pójść na spotkanie z Panią. Jednak Maryja zatrzymała go w drodze i wskazała wzgórze na którym kwitły piękne róże (a to był grudzień, nawet w Meksyku miesiąc odległy od pory kwitnięcia). Te róże Diego miał zebrać do swej opończy i nie zwlekając zanieść biskupowi. Zapewniła go jednocześnie iż wuj jest zdrowy i wcale nie wymaga natychmiastowej pomocy. Chcąc nie chcąc Diego posłuchał, z dużym trudem wymógł kolejne widzenie u dostojnika, a gdy wyjaśnił z czym przyszedł i rozwinął opończę nie tylko że wysypałysię z niej piękne świeże kwiaty, ale też biskup i osoby będące w jego otoczeniu ujrzeli na otwartej tkaninie wizerunek Najświętszej Panny. Tego samego dnia okazało się też, że umierający wuj jest rzeczywiście w doskonałej formie, zupełnie zdrów.

Więcej nie było potrzeba, kaplica powstała. To objawienie przyczyniło się do masowej chrystianizacji Ameryki Łacińskiej, która dokonała się w ciągu zaledwie kilku lat. Obecnie sanktuarium w Gwadelupe odwiedza rocznie około 20 milionów pielgrzymów. Po względem liczebności odwiedzin zajmuje ono drugie miejsce po Watykanie.
                                                                                  
                                                                                  
To taka historia 500 lat opowiedziana w kilkunastu zdaniach. Ale co jest jeszcze zdumiewajace, to że wciąż trwają badania tego wizerunku i odkrywane są wciąż nowe i niezwykle dziś aktualne przesłania Matki Bożej zawarte w licznych jego szczegółach.

Nie wszystko mogę tu opisać w ramach krótkiego wspomnienia o naszej pielgrzymce, kto bardziejzainteresowany może sięgnąć chociażby do internetu, np pod adres : www.voxdomini.com.pl, albo w Google szukać pod hasłem Gwadelupe (nie Gwadelupa, bo to jest co innego). Ale w wielkim skrócie powiem tylko, że tkanina opończy została utkana z włókna agawy. Ten materiał zwykle po kilkunastu latach rozpada się. Wizerunek eksponowany w Bazylice jest tym, który Diego miał na sobie gdy prezentował biskupowi znak od Pani i do dziś jest w znakomitym stanie. Od kiluset lat co jakiś czas podejmowane są fachowe badania wizerunku przez różnych specjalistow. Były badania prowadzone przez znanych oftalmologów, okulistów, fizyków, fotografów, badania przy użyciu techniki komputerowej. I co stwierdzono? Otóż wizerunek powstał w sposób absolutnie niewytłumaczalny żadną znaną wówczas albo współcześnie techniką.W źrenicach oczu Matki Bożej na wizerunku odbite są postacie osób towarzyszących biskupowi w momencie prezentowania "znaku" przez Diego, zgodnie z tym co zapisały kroniki. I to odbite są w sposób absolutnie zgodny z wszelkimi zasadami optyki ludzkiego oka. Spece od astronomii zorientowali się, że układ gwiazd na płaszczu Maryi odpowiada dokładnie temu, jaki byl widoczny na niebie nad miastem Meksyk w dniu objawienia tj. 12 grudnia 1531 r. Niemal każde kolejne badanie odkrywa nowy cudowny szczegół niewytłumaczalny przez naszą wiedzę.

Im więcej się o tym objawieniu i wizerunku dowiadywałem, tem więcej robiłem sobie wyrzutów, że dopiero tak późno się tym zainteresowałem, i że w ogóle pojechałem na pielgrzymkę niemal zupełnie do niej nie przygotowany. Oglądając ten wizerunek, uczestnicząc w mszach w Bazylice Objawienia, potem w kościele Matki Bożej Częstochowskiej z Jej obrazem (jest taki w Mexico City), w kościele w którym polscy ojcowie pallotyni rozszerzają kult miłosierdzia bożego, i w wielu innych, jedyną modlitwą jaką potrafiłem z siebie wydusić i w myślach wyrazić słowami to była prośba: Matko, pozwól by ziarno tej pielgrzymki owocowało w nas, dla nas samych i dla tych z którymi będziemy się stykali. Nasi pielgrzymkowi księża, a było ich aż trzech, jeden z Nowego Jorku i dwóch z Polski, odprawiali msze w różnych intencjach ofiarowanych przez uczestników pielgrzymki. Ja nawet w myślach nie potrafiłem nic więcej ponad to westchnienie.

Jest na świecie niezliczenie wiele wizerunków Matki Bożej, na których artyści w różny sposób Ją przedstawiają. Ale jest ten jeden którego nie namalował żaden artysta z tego świata. Ten wizerunek jest dziełem samej Maryi. To jest prawda w którą aż trudno uwierzyć. (Tutaj takie moje osobiste i trochę może niepoważne pytanie bez odpowiedzi: czy Maryja objawiając się
i czyniąc to co uczyniła działała że tak powiem na własną rękę, czy na polecenie Pana; jak to się tam w niebieodbywa?)

Sam wizerunek umieszczony jest nad głównym ołtarzem bazyliki, ale w taki sposób że widzą go zarówno wszyscy obecni w bazylice, jak i pielgrzymi gromadzący się z tyłu i nieco poniżej ołtarza. Ci ostatni mogą przesuwać się przed obrazem na ruchomym chodniku, który w ten sposób nadaje porządek i tempo całemu korowodowi oglądających. Posuwając się w tym korowodzie i patrząc ku górze na Panią w aureoli tych jasnych prążków teraz już wiedziałem, że te prążki to nie żadne indiańskie pióropusze, tylko odniesienie do Apokalipsy Św. Jana, który pisze iż "Wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu" (rozdz. 12.1). Te niepokojące mnie poprzednio prążki to blask słońca, przesłoniętego przez Maryję. Znowu symbol i przesłanie, bo dla ówczesnych Indian słonce było najważniejszym bóstwem. A skoro Maryja przesłania je sobą to wskazuje, iż jest Ona od słonca ważniejsza. Ten znak był dla Indian tak czytelny, że znacznie ułatwił ich ewangelizację.


JuR                  2008





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak to było z tymi chlebami i rybami